I nagle serce zamiera,
Uchodzą resztki sił.
A potem...
czas pamięć zaciera
O chłopcu, co walczył i żył.
Wiara w słuszność i świętość sprawy, wielkie umiłowanie umęczonego kraju, wreszcie chęć zemsty za pomordowanych przyjaciół – dodawały mu sił i odwagi. Jakże często, idąc śmiało na spotkanie śmierci, słyszał życzliwe, troskliwe przestrogi wiernych mu towarzyszy, żeby był ostrożniejszy, żeby tak bardzo nie narażał życia swego.
W nocy w niewielkim dwupokojowym mieszkaniu, gdzie nie można było ani ukryć nikogo, ani nic schować – uczył się, przygotowując do egzaminów w podchorążówce, albo powielał odezwy, ulotki, zarządzenia, biuletyny.
Dla uzyskania niezbędnego wówczas świadectwa, rzekomo gwarantującego pewne bezpieczeństwo, - pracował ostatnio w biurze Związku Rewizyjnego Spółdzielni (ul. Warecka 11) pośród grona rodaków, gorąco popierających bohaterskie czyny młodzieży polskiej. Cieszył się Antoś wśród nich, jak i przedtem wszędzie, sympatią ogólną i zaufaniem. Lubiono jego dowcip zdrowy, pogodny, wesoły, szczery, jednocześnie wyczuwając w nim powagę i stanowczość przedwcześnie dojrzałego i zahartowanego moralnie człowieka.
Mijały długie, straszne lata niewoli wchłaniając najpiękniejszą młodość, najszlachetniejsze porywy, siejąc śmierć, zniszczenie, zagładę.
Pierwsze wystrzały powstańcze 1 sierpnia 1944 r. zastają go z plecakiem na ramionach, gotowego nieść swe młode serce w ofierze.
W szeregi powstańców wstępuje jako kapral podchorąży.
Z początku jego kwaterą jest tzw. „Fenix” na placu Wilsona, potem – dolny Żoliborz (ul. Promyka), skąd po kilku tygodniach krwawych walk i wypadów, po zbombardowaniu i zrównaniu z ziemią tej dzielnicy, - pluton jego zostaje przeniesiony w okolice O.P.L.
Szerzy się epidemia czerwonki. Ciężko chory, w gorączce – przychodzi do domu mając zwolnienie lekarza wojskowego na 6 dni, lecz... po dwóch dniach – wraca do towarzyszy broni, chwiejąc się i zataczając z osłabienia.
Otoczona murem ziejących ogniem czołgów, wśród gradu kul, wśród ogłuszającego huku dział i morza płomieni, - walczy jeszcze garstka powstańców.
Żeby umożliwić odwrót i ocalenie znajdującym się w klasztorze rozbitkom, - dwaj chłopcy („Wilczyński” i „Ernest”) w opuszczonym przy placu Henkla okopie usiłują powstrzymać to ostatnie, to okropne natarcie. Lecz na ratunek im – nikt już nie spieszy i nikt nie widzi męczarni ich konania...
Złączeni bezgranicznym poświęceniem, odwagą i braterstwem przelanej razem krwi, porzuceni, samotni, niepogrzebani, - leżą cicho i spokojnie obok siebie, nie zrywając się do boju na odgłos kroków wroga, nie doznając upokorzeń z powodu strasznej klęski, nie czując już krzywd żadnych, ani bólu...
Tak poległ w przededniu kapitulacji Żoliborza 29 września 1944 r. dwudziestoletni Antek Baniewicz – „Wilczyński”, nazywany „Promykiem Plutonu”.
I otuliła go w jednej ze zbiorowych mogił ta smutna, szara ziemia żoliborska, po której biegał, będąc małym dzieckiem, którą kochał, którą napoił krwią swoją serdeczną, w obronie której – zginął...
Tekst oryginalny wspomnień Saliny Baniewicz, Matki Antoniego Baniewicza - Powstańca 1944
Warszawa 1948 (z archiwum rodziny Stanisława i Małgorzaty Doktorowicz-Hrebnickich, przyjaciół Autorki)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz